poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Na nowo

Może od tego zacznę...Wybaczcie! Zaniedbałam bloga i biję się w pierś z tegoż powodu, ale jestem z powrotem :)Bogatsza w prawie roczne doświadczenie w mieszkaniu we własnym "m". Oczywiście mieszkanie nie jest jeszcze w pełni urządzone, ale pracuję nad tym.Wyleguję się właśnie na sofie zajadając tartę brokułową...A przede mną zza dużych balkonowych okien płyną jakby prosto na mnie piękne kłębiaste chmury skąpane w kwietniowym słońcu.Przychodzi mi do głowy myśl, że jeszcze ciekawiej i piękniej wyglądałby ten krajobraz gdyby mój spory balkon pokryły kwiaty, drzewka a może nawet...drzewa?Na pewno można by zaeksperymentować i zaaranżować mały ogródek, tym bardziej że uwielbiam rośliny!Ale, nie o tym chciałam dziś pisać. Chciałam Wam przedstawić mój salonik z aneksem kuchennym.Ekipa, która wykańczała mi mieszkanie pomalowała go zgodnie z moją prośbą na biało. Nie miałam wtedy jeszcze pomysłu na kolor ścian. Wyszłam z założenia że najpierw wybiorę fronty do szafek kuchennych, blat i płytki, a potem będę szaleć ewentualnie z kolorami.Projekt kuchni wykonała znajoma architekt, natomiast mnie pozostał wybór frontów i blatu. Ci co już się urządzali, dobrze wiedzą co to znaczy WYBIERAĆ,szczególnie kiedy wybór jest ogromny!Oczywiście marzyła mi się tak jak wielu Paniom Domu kuchnia biała z frontami lakierowanymi.Niestety ograniczał mnie budżet. Wyboru dokonałam w Bel-mebie ( nie wiem ile spędziłam tam w sumie czasu, ale wierzcie mi, że sporo)Wybrałam tam również blat, który jakimś cudem idealnie współgrał z wcześniej kupionymi płytkami na ścianę. Ach...i jeszcze uchwyty! Udało sie! Oto efekt końcowy:
Moje gusta kolorystyczne zmieniają się mniej więcej co 3 lata.Chociaż mam swoje kolory, które uważam za nieśmiertelne i uniwersalne-kolory natury, które są bardzo bliskie mojej duszy. Kiedyś nienawidziłam czerwonego, pomarańczowy również był mi obcy. Od pewnego czasu uwielbiam je-dodają mi energii,rozweselają i dodają ciepła!Zastosowałam je w salonie, ponieważ kuchnia sama w sobie moim zdaniem wyszła "smutnawa". Ale... Najpierw powstał pomysł, aby nie malować całego pomieszczenia na jeden kolor. Przewertowałam różniaste strony w internecie i zadecydowałam: zaeksperymentuję z pasami, najwyżej zamaluję jak nie wyjdzie. Wykonanie również wzięłam na siebie, żeby ewentualnie do siebie mieć pretensje, ograniczyć koszta i mieć frajdę z ewentualnego zwycięstwa (tym bardziej, że już wcześniej malowałam ściany i nie było to dla mnie zupełnie obce zajęcie). Kupiłam taśmę malarską w dużych ilościach, wybrałam kolory (szczerze polecam farby Tikkurili)i zabrałam sie do dzieła! Zabrało mi to 2 dni, trzeba było poczekać aż farba wyschnie, żeby malować następne pasy. A oto efekt końcowy:
Główny kolor salonu to bardzo mleczna czekolada, którego zdjęcie w pełni nie oddaje. Dodam jeszcze, że kinkiety zamontowane na ścianie są z gipsu (dzięki czemu, zawsze je mogę przemalować na inny kolor). Materiał na zasłony znalazłam zupełnie przez przypadek,niestety było go mało, ale stwierdziłam, że idealnie będzie pasował do pomieszczenia.